sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział IX

- Gdzie on jest? Miał być tutaj dziesięć minut temu - powiedział zdenerwowany Kamil. Artur ewidentnie zaspał i czekamy na niego. Nie odbierał od nas telefonu. Kuba poszedł po niego, ale zaginął w akcji. Parę minut temu zaczęły się lekcje. Z daleko ujrzałam dwie sylwetki. Należały one do moich kumpli.
- Nie można było wcześniej?
- Sorry stary, budzik mnie nie obudził.
- Następnym razem przyjdziemy po ciebie, to na pewno wstaniesz.
- Dobra koniec gadania. Chodźmy do szkoły bo i tak już jesteśmy spóźnieni.

Jak najszybciej wpadliśmy do budynku. Poszliśmy do szatni zabrać potrzebne nam książki. Pierwszą lekcją była geografia. Facet nas nienawidził. W sumie z wzajemnością. Udaliśmy się pod właściwą salę. Spojrzeliśmy przez okno w drzwiach. Każdy był czymś zajęty. Po chwili dwójka siedzących na końcu nas zobaczyła. Uśmiechnęli się, pomachali i zawiadomili inne osoby.
- No to czas na wielkie wejście - zaśmiał się Kacper. Otworzył drzwi i stanęliśmy na środku sali. 
- Przepraszamy za spóźnienie - odparliśmy chóralnie.
- Nie dość, że długo was nie było, to jeszcze macie czelność się spóźnić - pan podrapał się po swojej siwej głowie - No ale dobrze, siadajcie gwiazdeczki - wskazał ręką na krzesła. Kiwnęliśmy głowami i usiedliśmy na swoich miejscach. Pracowaliśmy z mapami. Bardziej chłopacy pracowali, bo ja byłam zajęta rozmową z koleżankami. Musiałam dowiedzieć się o wszystkim, co działo się w szkole. Nim się obejrzeliśmy, zadzwonił dzwonek. Wyszliśmy na korytarz. Wokół nas zebrało się sporo ludzi. Zadawali przeróżne pytania. Niektóre dotyczyły skoczków, inne zaś pracy. Postanowiłam się ulotnić. Nie lubiłam zamieszania wokół swojej osoby. Zawsze wolałam trzymać się z boku. Zasiadłam na parapecie. Przy mnie zjawiła się Charlotte - jedyna miłośniczka skoków poza nami. Właśnie przez ten sport się zakolegowałyśmy. Spojrzałam na nią. Chciała o coś zapytać. Widziałam to w jej oczach. Niestety, nie miała odwagi.
- Pytaj o co chcesz - zachęciłam.
- Jaka jest kadra Słowenii? Już dawno chciałam się tego dowiedzieć.
- Są zabawni, trochę szaleni, czasami bezczelni. Każdy jest inny z charakteru i uzupełniają się wzajemnie. Nie da się ich nie lubić - uśmiechnęłam się szeroko na samo wspomnienie o nich.
- Szczęściara  ciebie - westchnęła.
- Jeśli nadarzy się okazja, to z pewnością cię z nimi poznam.
- Dzięki, jesteś kochana - przytuliła się do mnie.
- Nie ma za co. Chodźmy, bo zaraz lekcja się zacznie.

Dzień w szkole szybko zleciał. Siedzimy na dziedzińcu. Jak zwykle urzędowaliśmy w telefonach. Chłopacy również obgadywali nauczycieli. Najgorętszy temat to nowa fryzura chemicy. Jest bardzo młoda i każdy się do niej ślini. Dlatego jest dużo osób uzdolnionych chemicznie. Ja osobiście uważam, że ona nie potrafi tłumaczyć. Na jej zajęciach kompletnie nic nie rozumiem. Nie to co pani Sparks. Odeszła na emeryturę w zeszłym roku. Szkoda, bo dzięki niej cała szkoła się zmieniła. 
- Idziemy się poszwendać? - zaproponował Kapi.
- Możemy iść. I tak nie ma co robić.
Udaliśmy się w nasze ulubione miejsce - nad jezioro. Tu spędzaliśmy najwięcej czasu poza domem. Nawet chodziliśmy tutaj na wagary, ale kiedy nas złapali, musieliśmy poszukać innej kryjówki. Jeszcze jej nie znaleźliśmy. Stanęliśmy na pomoście.
- Myślicie, że woda jest ciepła?
- Zwariowałeś, o tej porze roku? Lodowata jak nic.
- Sprawdzimy?
- Dawaj.
- Oszaleliście? - zapytałam. Nie odpowiedzieli tylko zdjęli kurtki. Odliczyli trzy, cztery i wskoczyli. Wzięłam głębszy oddech. Naprawdę przyjaźnię się z idiotami. Wypłynęli na powierzchnię. Szczęki zaczynały im się trząść, jednak nie mieli zamiaru wyjść.
- Jula chodź do nas! - przywołali mnie gestem ręki. Uniosłam brwi do góry - Chyba, że się boisz, to powiedz. My zrozumiemy.
- Po prostu nie chcę nabawić się zapalenia płuc - rzekłam zbierając ubrania chłopaków - A teraz do widzenia - rzuciłam się biegiem. Nie miałam pojęcia dokąd pobiec. Najlepiej w jakieś miejsce, gdzie nawet nie przyszłoby im do głowy mnie szukać. Usłyszałam za sobą ich krzyki, żebym wróciła. Spojrzałam do tyłu. Ruszyli za mną. Skręciłam w jedną z węższych uliczek. Wyszłam w samym centrum miasta. Ruszyłam w stronę biblioteki. Oni to miejsce zawsze omijają szerokim łukiem. Na moje nieszczęście powędrowali inną drogą i spotkaliśmy się tuż przy budynku. Nie miałam najmniejszych szans na ucieczkę, ponieważ rzucili się na mnie. Wydarli swoje kurtki i jak najszybciej je założyli. Cali się trzęśli. Wyglądali jak pingwiny, tylko brzydsi. Zaczęłam się śmiać.
- Nie ma w tym nic śmiesznego. Ratuje cię tylko to, że zdążyliśmy się trochę rozgrzać. Inaczej byłabyś martwa.
- Dobrze, dobrze. To teraz gdzie?
- Do domu, a gdzie? Chyba nie myślisz, że chce mi się tutaj marznąć.
- Nie narzekaj już tak kobieto - poklepałam go po ramieniu. Wytknął mi język. Podnieśliśmy plecaki i udaliśmy się do domów.

- Wróciłam - rzuciłam otwierając drzwi. Nikogo nie zastałam w środku. Na lodówce został przywieszony liścik dla mnie.

,,Wyszliśmy do pracy. Nakarm Lily, bo zapomnieliśmy. Wrócimy wieczorem."

Wyjęłam karmę z szafki i dałam mojemu pieskowi. Jestem ciekawa, ile razy chodziła głodna, kiedy mnie nie było. Moi współlokatorzy często o czymś zapominają. Tylko nie o imprezach, je mają wyryte wielkimi literami w swojej pamięci. Mam nadzieję, że przez cały mój pobyt nie urządzą jakiejś domówki. Nie będę miała zamiaru potem sprzątać. Poszłam na górę do swojego pokoju. Postanowiłam odrobić lekcje, a trochę ich pozadawali. Oczywiście nie obyło się bez sprawdzania odpowiedzi w internecie. Nie można być pewnym, że wszystko na pewno jest dobrze, ale większość tak. Zaczęłam się nudzić. Usiadłam na łóżku. Włączyłam laptopa. Wyszukałam swój ulubiony serial. Zaczęli emitować nowe odcinki. Puściłam jeden z nich. Można się z niego nauczyć wiele o różnych mitologiach, wierzeniach i tym podobne. Usłyszałam trzaskanie drzwiami. Spojrzałam na zegarek. Nie, to nie mógł być któryś z chłopaków, jest za wcześnie. Po cichu schodziłam po schodach. Skierowałam się do salonu. Zobaczyłam Kubę siedzącego na kanapie. Wypuściłam powietrze podirytowana.
- Mogłeś chociaż uprzedzić, że wpadniesz.
- Lepiej powiedz, co oglądamy.
Dostałam smsa. Nadawcą był nie kto inny jak Domen.

,,Masz czas? Jak tak to pogadamy?"

- A co powiesz na rozmowę z Prevcem?
- Też może być.

,,Jasne. Zaraz zadzwonię."

Zalogowałam się na Skype i szybko zadzwoniłam do niego. Odebrał błyskawicznie.
- Witam dwójkę serwisantów - na jego twarzy zawitał szeroki uśmiech.
- Siema stary. Powiedz jak tam wasze narty. Dobrze nasmarowane?
- Nie narzekamy, chociaż wolimy, jak wy się nimi zajmujecie.
- Się wie, my najlepsi.
- Jak kwalifikacje? - wtrąciłam.
- Wyśmienicie, byłem drugi.
- Gratulacje.
- Młody z kim gadasz? - odezwał się Janus. Widząc nas od razu pomachał. Odmachaliśmy - Jak tam, stęsknieni za smarami?
- Nawet bardzo.
- To dobrze. Jak wrócicie będziecie lepiej smarować. To ja już wam nie przeszkadzam, trzymajcie się.
- Do widzenia.
- Często mnie kontroluje. Peter mu coś chyba powiedział.
- Pewnie, że zdradziłeś swoją ulubioną kreskówkę.
Zaśmiałam się. Oni lubili sobie dogadywać, jednak Domen dzisiaj odpuścił. Rozmawialiśmy z dobrą godzinę, dopóki lokatorzy nie wrócili. Przywitaliśmy się z nimi i wspólnie zagraliśmy w Monopol. Jak zawsze Billy był niezwyciężony. Miał wielkie szczęście w tej grze.
- To ja się już będę zbierał. Miałem wrócić godzinę temu.
- Wpadaj częściej. Miło widzieć fajne osoby w tym domu - odparł kuzyn. Wywróciłam oczami na tę aluzję.
- Poczekaj, odprowadzę cię.
Wyszliśmy na zewnątrz. Zatrzymaliśmy się przed furtką.
- Pamiętaj o jutrzejszym zaliczeniu z maty.
- Wiem, będę musiał się pouczyć. No to do jutra.
- Do jutra - przytuliliśmy się na pożegnanie. Z racji tego, że było już późno, postanowiłam nie pomagać w sprzątaniu tylko od razu pójść spać. Nie chciałam zaspać do szkoły, bo z tego co wiem, mamy być godzinę wcześniej.
__________________________________________________________________________________

 Kolejny ;) Przepraszam, że tak późno. Rozdziały nie będą regularnie dodawane ze względu na szkołę.
 Mam nadzieję, że ten wam się podoba.

Do napisania! 

czwartek, 31 marca 2016

Rozdział VIII

- No to do zobaczenia za dwa tygodnie - odezwał się jako pierwszy Anze. Uśmiechnęłam się słabo i zaczęliśmy się po kolei przytulać na pożegnanie. Razem z chłopakami jedziemy do domu. Mamy przerwę w pracy, ponieważ dyrektor uparł się, abyśmy zaliczyli jakieś egzaminy. Tak bardzo nie chciałam ich opuszczać. W tak krótkim czasie zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Będzie mi ich brakować. Wzięliśmy swoje bagaże i skierowaliśmy się w stronę samolotu. Ostatni raz spojrzałam na nich. Pomachali nam i wyszli z lotniska. Usiadłam na miejscu. Wystartowaliśmy. Wpatrywałam się w widok za oknem. Chmury tworzyły przedziwne obrazy. Zapomniałam wyłączyć telefonu. Odblokowałam ekran i zauważyłam, że dostałam wiadomość. Szybko ją odczytałam.

,,Miłego lotu. Będę tęsknić".
Nadawcą był Domen. Wystukałam jak najprędzej.
,,Dziękuję. Też będę tęsknić. Powodzenia na zawodach".

Między mną a nim wywiązała się pewna więź. Zachowujemy się jak brat i siostra. Pocieszamy się wzajemnie, doradzamy i zapewne jakby miała stać się nam jakaś krzywda, bronilibyśmy siebie. Przechodziła stewardessa i poprosiła o wyłączenie komórki. Posłusznie to zrobiłam. Postanowiłam się zdrzemnąć. I tak nie mam co robić.

Wylądowaliśmy. Rozejrzałam się dookoła. Nareszcie widzę swoje miasto. Dawno tu nie byłam. Ruszyliśmy w stronę domu. Po drodze widywaliśmy znajomych ze szkoły. Z każdym zamieniliśmy parę zdań.
- No to co, widzimy się jutro w budzie - powiedział Kacper.
- Tak - odparliśmy chóralnie.
- No to siema.
Wszyscy mieszkaliśmy blisko siebie. Rozeszliśmy się na skrzyżowaniu. Kacper i Kuba poszli w jedną, Artur, Kamil i ja w drugą stronę. Jake nic nie wiedział o moim przyjeździe. Chciałam mu zrobić niespodziankę. Zapukałam do drzwi, zero odzewu. Ponowiłam czynność. Z głębi mieszkania usłyszałam szmery. Ktoś przekręcał kluczyk.
- Co do... - urwał w pół zdania Shawn. Zrobił wielkie oczy jak mnie ujrzał - Proszę proszę, kogo tu przywiało.
- Witaj.
- Co panią do nas sprowadza? - zapytał. Wywróciłam oczami i wepchnęłam się do środka. Zdjęłam kurtkę, buty i skierowałam się do salonu. Zastałam tam pozostałych domowników. Zaniemówili na mój widok. Zaśmiałam się.
- Będziecie tak siedzieć i się gapić, czy się ze mną przywitacie?
Od razu podeszli do mnie. Zamknęli mnie w szczelnym uścisku.
- Bo mnie udusicie - rzekłam ostatkiem sił. Odsunęli się ode mnie.
- Nie mówiłaś, że przyjedziesz.
- Taka mała niespodzianka - puściłam im oczko - Mam nadzieję, że reszta domu wygląda tak samo.
- Nie wliczając naszych pokoi, to tak.
- To spisaliście się na medal. Pójdę do siebie i się rozpakuję.
- Pewnie. Obiad zaraz będzie gotowy.
- Okej - krzyknęłam wchodząc po schodach. Z kieszeni spodni wyjęłam kluczyk i otworzyłam pokój. Nic się nie zmieniło. Poduszki ułożone dokładnie tak, jak je zostawiłam. Żaden plakat nie jest naruszony, zdjęcia wiszą w tym samym miejscu. Wcześniej myślałam, że Luke dorobił klucz, aby trochę nabałaganić. Wie, że nienawidzę nieporządku i często kiedy gdzieś wychodziłam, przez moje cztery ściany przechodził huragan. Dlatego teraz nie zostawiam otwartego pokoju. Nie chcę, by cokolwiek zostało ruszone. Ułożyłam wszystkie ciuchy w szafie, powyjmowałam książki odstawiając je na półkę i rozpakowałam pozostałe rzeczy. Opadłam na łóżko. Zastanawiałam się, co robią Słoweńcy. Zaczyna mi ich brakować. Tych docinek z ich strony i przeróżnych żartów. Nie wiem jak wytrzymam te dwa tygodnie. Na pewno będzie ciężko. Zeszłam do pozostałych. Po korytarzu roznosił się smakowity zapach. Zajrzałam do kuchni. Luke z Shawnem coś gotowali. Podeszłam do nich po cichu. Nawet nie zauważyli, że znajduję się pośród nich.
- Co tam pichcicie? - szepnęłam. Podskoczyli w miejscu na co zareagowałam śmiechem.
- Możesz nas tak nie straszyć? Zawału o mało przez ciebie nie dostałem. Zaraz będzie gotowe.
- Ciekawe tylko czy jadalne - westchnęłam. Blake mówił coś jeszcze pod nosem. Nałożył mi wielką porcję. Chyba pomylił mnie z Jakiem. Uniosłam brwi do góry patrząc na niego.
- No co? Prosto z podróży to na pewno głodna jesteś.
- Nie aż tak. Człowieku, tym możesz wykarmić dziesięciu chłopa.
- Widać, że dawno z nami nie przebywałaś. Billy zjada taką lub większą ilość codziennie.
Zapomniałam. Farrel je za nas wszystkich i ciągle jest głodny. Najlepsze jest to, że on w ogóle nie tyje. Nie wiem, jak on to robi. Odkąd tu przyjechałam coś mi nie pasowało. Jest tutaj zdecydowanie za cicho.
- Gdzie Lily?
- W ogrodzie. Już myślałem, że nie zapytasz o swojego ukochanego psiaka.

Czym prędzej wyszłam na zewnątrz. Zagwizdałam parę razy. Tuż obok mnie znalazła się moja psina. Można powiedzieć, że rzuciła się na mnie. Przewróciłam się na ziemię. Mała cały czas lizała mnie po twarzy. Strasznie się cieszyła, że mnie widzi. Z resztą ja tak samo. Nie rozumiem, jak mogłam o niej zapomnieć. Po dobrych kilkunastu minutach wreszcie zeszła ze mnie i mogłam spokojnie wstać. Znalazłam jej ulubioną piłeczkę i rzuciłam ją. Pobiegła za nią i przyniosła mi. Nie mogła ukryć swojego entuzjazmu. Widocznie nikt nie zajmował się Lily tak, jak ona potrzebuje. Jest to owczarek australijski i uwielbia być w centrum uwagi. Ma dwa kolory oczu, brązowy i niebieski. To czyni ją wyjątkową. Pamiętam jak pierwszy raz ją zobaczyłam. Poszłam do schroniska zobaczyć, czy nie mają jakiegoś szczeniaczka. Wtedy jeden z pracowników przyjechał i ją przywiózł. Była taka śliczna. Musiałam ją wziąć. Od tego czasu mieszka z nami. Zmęczona bieganiem za piłką położyła się na trawie i odpoczywała. Pogłaskałam ją jeszcze przez chwilę i poszłam sprawdzić, co robią chłopacy. Oglądali jakiś durny wyścig. Odchrząknęłam. Nawet na mnie nie spojrzeli. Wyłączyłam telewizor. Towarzyszyły temu jęki i proszenie o oddanie pilota.
- Poróbmy coś razem a nie siedzicie bezczynnie.
- W takim razie, co chcesz porobić?
- Chociażby pograć w piłkę.
Mocno się zdziwili. Nigdy nie chciałam zagrać z nimi w nogę. Nienawidziłam tego sportu. Jednak przebywając z całą kadrą zostałam zmuszona do wspólnego grania i w końcu to polubiłam. Zgodzili się niemal natychmiast.

Dość sprawnie się podzieliliśmy. Ja jako, że nie potrafiłam się kiwać, stałam na bramce. Od razu tego pożałowałam. Dopadła ich chyba jakaś chwilowa amnezja, bo zapomnieli, że jestem dziewczyną, ponieważ strzelali z tak ogromną siłą, że nasza prowizoryczna bramka zaczęła powoli się psuć. Za którymś razem dostałam mocno w rękę. Kompletnie jej nie czułam. Zawyłam z bólu. Spojrzałam na swoje palce. Serdeczny ewidentnie był wybity. Przenieśliśmy się do domu.
- Wie ktoś może, gdzie mamy apteczkę?
Walnęłam się w czoło. Zupełnie nie orientują się w swoim domu.
- Tam gdzie kubki tylko głębiej - odparłam. W końcu udało mu się znaleźć. Wyjął bandaż. Kuzyn puknął mnie w ramię.
- Teraz trochę zaboli, także patrz mi w oczy i pomyśl o czymś przyjemnym - powiedział. Kiwnęłam głową. Wziął moją rękę i po chwili naprostował palec. Głośno pisnęłam. To naprawdę bolało. Usztywnili mi go. Podziękowałam i skierowałam się do swojego zacisza. Usiadłam i wzięłam laptopa. Przeglądałam różne strony. Oczywiście pospamowałam również do idoli na twitterze. Jestem typową fangirl. Wszędzie mam jakiegoś ulubieńca. Ktoś dzwonił do mnie na Skype. To Domen. Odebrałam. Przed oczami ujrzałam uśmiechniętą od ucha do ucha twarz chłopaka. Sama mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Cześć. Jak minął dzień?
- Jakoś zleciał, a jak u was? Treningi się udały?
- Tak tylko Anze trochę niezadowolony, bo nie doleciał do punktu K.
- Jutro z pewnością pójdzie mu lepiej.
- Co ci się stało? - zwrócił uwagę na bandaż.
-Wybiłam sobie palca, jak stałam na bramce.
- O Julia! - dostrzegłam Petera. Przysiadł obok swojego brata. Objadał się słodyczami. Gdyby Goran to widział.
- Hej Peter. Życzę wam powodzenia jutro w kwali. Będę oglądać i trzymać kciuki.
- Dzięki - powiedzieli w tym samym czasie.
- Stęskniliśmy się za wami - starszy zrobił podówkę z ust. Wyglądał śmiesznie.
- Też tęsknimy. Mam nadzieję, że te dni szybko zlecą.
- Muszą. Przepraszamy cię, ale musimy już kończyć. Janus jest na nas cięty i każe nam być o 21 w łóżkach. Jeśli do nas wejdzie i będziemy gadać to nieźle się wkurzy - wytłumaczył młodszy. Spuściłam głowę i starałam stłumić śmiech. Nie wierzę, że zaczynają bać się swojego trenera. Ciekawe jakich zaczął używać metod wobec nich.
- Jasne rozumiem. Kolorowych.
- Kolorowych - rozłączyłam się. Odstawiłam sprzęt i również się położyłam. Jutro szkoła, więc trzeba się wyspać. Mam nadzieję, że nie będzie ciężko.

_____________________________________________________________________________________

Już ósmy ;) przepraszam, że spóźniony, ale szkoła. Rozdział trochę inny od pozostałych, ale mam nadzieję, że wam się podoba. Jak trzymacie się po weekendzie bez skoków? Ja osobiście ciężko

Do napisania!

sobota, 26 marca 2016

Rozdział VII

- Proszę - usłyszałam za drzwiami. Delikatnie je uchyliłam. Wchodząc głębiej spotkałam się z lodowatym powietrzem.
- Nie zimno ci tutaj?
- Może trochę.
Podeszłam do okna i zamknęłam je. Spojrzałam na chłopaka. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Czerwone, opuchnięte oczy i liczne zadrapania na twarzy. Wczorajsza impreza ładnie go urządziła. Usiadłam na skraju łózka.
- Jak się czujesz? - zapytałam.
- Lepiej nie mówić. Pierwszy raz jest mi tak niedobrze. Głowa totalnie pęka. Ledwo co widzę na oczy.
- Jestem ciekawa ile w siebie wlałeś.
- Z tego co pamiętam to cztery piwa, dwa drinki i parę kolejek, a potem film mi się urwał.
- W którym momencie dokładniej?
- Jak grał jakiś wolny kawałek.
- Może to i lepiej.
- Co się działo dalej?
- Tańczyłeś na stole i słyszałam coś o nieudanym podrywie. Jeszcze jak szliśmy z powrotem to zwymiotowałeś i Pero trzymał ci głowę - powiedziałam tłumiąc śmiech. Ta sytuacja nie przestanie mnie bawić. Mina Petera była bezcenna.
- Matko jedyna, on mnie chyba dzisiaj zabije - chłopak złapał się za głowę - Nigdy więcej nie piję.
- Zobaczymy. Mówię ci, te twoje kocie ruchy.
- Mieli pewnie ze mnie niezły ubaw.
- Ktoś się potem przyłączył, także nie tylko z ciebie.
Niespodziewanie do pokoju wtargnęła wcześniej wspomniana osoba. W ręku trzymał butelkę wody, którą podał bratu. Ten nawet nie był w stanie złapać. Wypił kilka łyków i opadł na poduszkę.
- Ciekawi mnie, co by powiedzieli rodzice, jakby zobaczyli cię w takim stanie.
- Byłbym trupem, w sumie już w połowie jestem.
- Masz tu tabletki, powinny pomóc.
- Dzięki.
- Dobra, to ja spadam się pakować, bo niedługo wyjeżdżamy - rzekłam.
- Faktycznie, zapomniałem. Ja chyba nie będę w stanie wstać. To do zobaczenia potem Julka.
- Hej - wyszłam na korytarz. Świecił pustkami. Skierowałam się w stronę windy. Weszłam i wybrałam numer 8. Zamiast jechać w górę, pojechałam na dół. Drzwi się rozsunęły i dołączyli do mnie niemieccy zawodnicy - Severin Freund, Richard Freitag i Andreas Wellinger. Pierwszy z nich to bardzo utalentowany skoczek, mimo tego nie przepadałam ze nim. Słuchając wywiadów wywnioskowałam, że jest dość niemiły. Czułam, że mi się przyglądają. Zrobiło mi się niezręcznie. Nie lubiłam, kiedy ktoś zupełnie mi obcy patrzy się na mnie przez dłuższy czas.
- To ty jesteś serwisantką chłopaków ze Słowenii? - zapytał najstarszy.
- Tak, to ja - odparłam krótko.
- Co ten Peter jest taki dobry w tym sezonie? - odezwał się Freitag.
- Po prostu ma formę i jest coraz lepszy.
- Wszystko kiedyś mija - westchnął Freund.
- A ty i twoi koledzy nie jesteście przypadkiem za młodzi na pracę?
- Może tak wyglądamy, ale nie.
Winda się otworzyła i wszyscy wyszliśmy na tym samym piętrze. W pokoju zastałam chłopaków. Pakowali się, co można było poznać od razu. Ciuchy znajdowały swoje miejsce w każdym zakątku. Nie wiem jak potem wiedzą, która bluzka jest czyja, bo mają prawie takie same ubrania. Sama poszłam w ich ślady. Wyciągnęłam walizkę spod łóżka i wrzucałam do niej co popadnie. Nie chciało mi się już niczego składać. Ważne było to, aby się nie spóźnić, bo Goran nas zabije. Bagaż ledwo się domknął. Wyjęłam jeszcze torbę i wpakowałam w nią książki, pamiętnik oraz aparat. Teraz byłam całkowicie gotowa na wyjazd.

Czekamy od ponad godziny na parkingu. Zarówno Janusa, jak i autokaru jeszcze nie ma. Ręce całkowicie mi zamarzły. Nie wiem gdzie spakowałam rękawiczki. I tak zapewne ich nie znajdę. Artur i Kacper zasypiali na stojąco. Jeden z nich przewrócił się i wpadł w zaspę. Towarzyszyły temu nasze śmiechy. Chłopak momentalnie się obudził i wstał ze śniegu jak poparzony. Ni stąd, ni zowąd zaczęło wiać. Zrobiło się jeszcze chłodniej. Przeklęłam w myślach. Było mi strasznie zimno. Czułam, jakbym nie miała poszczególnych części ciała. Moglibyśmy wejść do hotelu, ale oczywiście Janus by nas potem nie znalazł. Zacząłby narzekać i nie skończyłby, dopóki byśmy nie dojechali na miejsce. On ma zmienne nastroje. Czasami jest zabawny, pogodny, uśmiechnięty, a nieraz irytujący, zdenerwowany i ponury. Widocznie prawie każdy Słoweniec posiada dwie osobowości. Przez to zimno nie mogłam dalej myśleć. Błagałam tylko, aby zrobiło się cieplej, bądź transport nadjechał. Wszystkie kadry już dawno wyruszyły w drogę. Słowenia musi się wyróżnić. Przyjazd ponad dwie godziny później, niż zostało to zaplanowane. Moim jedynym marzeniem w tej chwili było znalezienie się w jakimś cieplutkim miejscu z kubkiem gorącej czekolady. Jeszcze kocyk do tego i po prostu idealnie. Poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłam się. Przede mną stał uśmiechnięty Lanisek. Wczoraj był najtrzeźwiejszy z całej ekipy, także kac z pewnością mu nie doskwiera, tak jak Peterowi. Dwóch rozsądnych. Podał mi swoje rękawiczki.
- Masz. Widzę, że nam tu zamarzasz - puścił mi oczko.
- Dzięki - ułożyłam usta w półuśmiech. Nałożyłam wełniane rękawice. Od razu zrobiło mi się cieplej. Po jakimś czasie zaczęłam odzyskiwać czucie w palcach. Z każdą minutą denerwowałam się coraz bardziej. W sumie nie tylko ja, my wszyscy. Słoweński trener mógł się spóźniać ile chce, a wystarczy, że my przyjdziemy dziesięć minut później, od razu wielka afera. Na nasze szczęście, z daleka ujrzałam pana Gorana. Poinformowałam o tym resztę, bo stali tyłem. Podszedł do nas. Wyraźnie był na coś zły. Niezadowolenie malowało się na jego twarzy. Wziął kilka głębszych oddechów i powiedział:
- Zaraz będziemy wyjeżdżać. Kierowca się rozchorował i musieli znaleźć kogoś na jego miejsce. O, zdaje się, że już jedzie.
Zabraliśmy swoje rzeczy i jak najszybciej weszliśmy do środka. Zajęłam najlepsze dla mnie miejsce, tuż przy oknie. Podczas podróży lubię wpatrywać się w widoki za szybą słuchając przy tym muzyki.  Odłączam się wtedy całkowicie. Tuż obok mnie usiadł młodszy Prevc. Nasz układ siedzenia staje się powoli zwyczajem. Czasami Robert wymienia się z Jurijem, kiedy nie może wytrzymać ględzenia Kamila. Mój przyjaciel zdecydowanie za dużo mówi. Mógłby zagadać na śmierć. To jest jego największa wada. Wysłuchaliśmy jeszcze uwag od Janusa i mogliśmy zająć się sobą. Chciałam założyć słuchawki, ale Kuba siedzący z tyłu mi na to nie pozwolił.
- Pogadaj z nami, a nie.
- O wczorajszej nocy? Jak tak, to bardzo chętnie.
- Jakbyśmy jeszcze coś pamiętali - westchnęli chóralnie. Pokręciłam głową śmiejąc się. Nie będę taka okrutna i oszczędzę im gorszych szczegółów. Czekała nas dziesięciogodzinna podróż. Nie wiem jak ja wytrzymam z nimi po raz kolejny. Od jakiegoś czasu wszyscy bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Taka duża rodzina. Nie wyobrażam sobie dnia bez któregokolwiek, mimo, że często działają mi na nerwy. Wyciągnęłam z torby książkę. Wreszcie mogłam w spokoju poczytać, bo każdy był czymś zajęty. Akurat zatrzymaliśmy się na stacji. Część z nas wyszła, aby sobie coś kupić.
- Chcesz coś? - zwrócił się do mnie Jaka.
- Weź mi jakieś picie - podałam mu pieniądze. Jak szybko wyszli, tak szybko przyszli. Mają chyba jakieś turbo w nogach.
- Co tam tak zawzięcie czytasz?
- Ona nie czyta tylko chce wyjść na mądrą - odezwał się Artur.
- Nie muszę udowadniać, że jestem mądrzejsza od ciebie. Wystarczy na ciebie spojrzeć i od razu wiadomo, że ma się do czynienia z idiotą - wytchnęliśmy nawzajem języki - Wracając do twojego pytania czytam ,,Więźnia labiryntu".
- Czytałem, bardzo fajne. Najlepsza jest trzecia część. Nie będę ci niczego zdradzał.
- I będę ci za to wdzięczna.
Ruszyliśmy z powrotem. Zaczęliśmy się wygłupiać. Biliśmy się jaśkami, laliśmy wodą i wiele innych rzeczy. Zdziwiłam się, że nikt nie zwracał nam za to uwagi. Nawet kierowca siedział cicho. Nie powiem, te zabawy trochę mnie zmęczyły.
- Czas spać, żeby być gotowym na jutrzejszy dzień - powiedział Jurij. Przyznaliśmy mu racje. Przykryliśmy się kocami i próbowaliśmy zasnąć.
- Julia? - usłyszałam głos Domena. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.
- Tak?
- Mógłbym położyć głowę na twoim ramieniu? W takiej pozycji jest mi lepiej zasnąć. Zawsze kładłem na oknie, a teraz...
- Jasne spoko, nie będzie mi to przeszkadzało - wyszeptałam, bo nie wiedziałam, czy ktoś przypadkiem nie zasnął. Chłopak niepewnie oparł się o moje ramię. Cicho zachichotałam. Nastała wszechstronna cisza. Można było usłyszeć tylko dźwięk silnika.
- Patrzcie jak słodko.
- Ej, zróbmy im zdjęcie.
- Piękna para.
Zorientowałam się, że mówią o naszej dwójce. Nawet nie dadzą spokojnie zasnąć.
- Chłopaki -zwróciłam się do nich podirytowana - idźcie spać. Sen dobrze wam zrobi.
- Dobra, ale i tak uważamy, że ładnie razem wyglądacie.
- Tak tak, cieszę się. Dobranoc.
Dostałam jeszcze kopniaka przez siedzenie. Zostało nam mało czasu na wyspanie się. Odliczyłam od dziesięciu w dół i powoli usnęłam.
_________________________________________________________________________________________________

Jest kolejny. Przepraszam, że nie było w środę, ale miałam drobne problemy.
Mam nadzieję, że wam się podoba :D

Do napisania!

sobota, 19 marca 2016

Rozdział VI

Stoimy przy tylnym wejściu do klubu. Anze ma nam załatwić wejście, żeby nikt się nas nie czepiał. Na dworze panował mróz. Jeszcze na dodatek padał śnieg. Czekaliśmy w nieskończoność. Po ponad 40 minutach chłopak wyszedł po nas i oznajmił, że możemy wejść.

W środku panował półmrok. Muzyka grała dość cicho. Mężczyzna zaprowadził nas do odpowiedniego stolika. Zajęliśmy miejsca. Rozejrzałam się dookoła. Różnego rodzaju lampy, duży parkiet, stanowisko dla DJ-a i wielka dyskotekowa kula. Całość prezentowała się nieźle. Zastanawiałam się, gdzie są pozostali. Mieliśmy wspólnie świętować wygraną Turnieju Czterech Skoczni Petera, a ich nie ma.
- Idę do baru, zamówić wam coś? - zapytał najstarszy.
- Piwo - odparli chóralnie.
- Julia, Domen?
- Nie dzięki.
- Ja też nie.
- Za swojego brata nie wypijesz?
Wtem drzwi się otworzyły i wszedł główny bohater tego wieczoru wraz z kumplami. Zauważając nas uśmiechnęli się i podążali ku nam. Przesiedli się do nas.
- A co wy tak o suchym pysku siedzicie?
- Właśnie zbieram zamówienia. Chcecie coś?
- Jeszcze się pytasz? - prychnął Robert - Dwa razy po pół litra.
- Mi weź piwo.
- Młody no weź się napij z nami. Peter, może wypić? - spojrzeliśmy na niego. Zawahał się chwilę nad odpowiedzią.
- No z takiej okazji chyba może.

- A więc, co zamawiasz?


- Niech będzie to piwo - machnął ręką.
- Zaraz wracam - oddalił się. Kątem oka obserwowałam starszego z Prevców. Jego twarz była rozpromieniona. Wygrana dodała mu skrzydeł. Zawsze całkowicie skupiony, cichy chłopak, a teraz uśmiechnięty, rozgadany i trochę roztrzepany. Zupełnie jakby miał dwie inne osobowości, albo cierpi na schizofrenie. Lanisek pojawił się z powrotem w mgnieniu oka w towarzystwie barmana, ponieważ sam nie dałby rady przynieść tego wszystkiego. Podał każdemu zamówione rzeczy. 
 - Tobie wziąłem wodę, bo nie deklarowałaś chęci na nic mocniejszego - zwrócił się do mnie.
- Dzięki.

Impreza rozkręcała się w najlepsze. Przyszło więcej osób i muzyka została nastawiona na maksa. Znalazły się tu również niektóre kadry, już dość wstawione. Wzrokiem szukałam kumpli. Ulotnili się dobrą godzinę temu. Zaczynam się o nich powoli martwić. Podobno ostatnim razem spali obok kontenerów. Całe szczęście, że mnie wtedy nie było. Nie wiem, co bym im zrobiła.
- Gdzie jest Domen?
- Widziałam go niedawno - rozejrzałam się po sali.
- Jeszcze tego brakowało, żeby się zgubił.
Uniosłam brwi do góry. Peter faktycznie traktował swojego brata jak małe dziecko.
- Spokojnie, znajdzie się. Nie bądź taki nadopiekuńczy.
- Muszę się nim zajmować. Nie chcę, żeby powtórzyła się ta sama sytuacja, co z Cene.
- No faktycznie, to było dobre - odparł Jurij. Ledwo go zrozumiałam przez plątający się język.
- Dobre? Nawet nie wiesz co ja miałem potem w domu - oburzył się. Nagle zapadła całkowita cisza. Na jednym ze stołów stanął Domen. Ledwo trzymał się na nogach. Wziął mikrofon do ręki i powiedział:
- Czas rozkręcić tą imprezę.
Muzyka znowu zaczęła grać. Chłopak zatupał kilka razy i zaczął tańczyć. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Na początku ruszał tylko nogami, dopiero później w ruch poszło całe ciało. Nie mogłam przestać się śmiać. Brakowało mi powietrza. Robił niezłe show. Wszyscy klaskali do rytmu, nawet parę osób przyłączyło się do niego. Pero wysłał nam karcące spojrzenie. Nie rozumiałam, dlaczego tylko jego to nie śmieszyło. Jurij, Robert i Anze również rechotali.
- Ja idę po niego.
- Poczekaj, pomożemy ci.
Tepes i Kranjec podnieśli go i próbowali wyprowadzić. Szarpał się, kopał, ale udało im się go poskromić. Peter odwrócił się jeszcze w stronę tłumu, po czym wyszedł. Zostałam sama z Laniskiem.
- Co robimy?
- Szukamy pozostałych - odparłam wycierając łzy.

Obeszliśmy wszystkie łazienki, szatnie, nigdzie ich nie było. Przysięgam, że ostatni raz poszłam z nimi na jakąkolwiek imprezę. Nie mam zamiaru po raz kolejny ich szukać i się martwić. Po pewnym czasie ujrzałam Kamila. Siedział przy barze. Szturchnęłam Anze i kiwnęłam głową w stronę przyjaciela. Szybko znaleźliśmy się obok niego.
- Kamil, gdzie reszta?
- Leżą - odparł biorąc łyk jakiegoś alkoholu.
- W którym miejscu?
- Na księżycu.
Zupełnie nie kontaktował. Jesteśmy na straconej pozycji.
- Przepraszam, ale niechcący usłyszałem kawałek rozmowy - zwrócił się do nas barman - Szukacie trójki chłopaków, którzy z nim byli?
- Tak, zbieramy się już i tamci się nam zgubili.
- Na piętrze. Śpią na kanapie w drugim pomieszczeniu po prawej stronie.
- Dziękujemy.
 Udaliśmy się na górę. Skierowaliśmy się tam, gdzie powinni znajdować się nasi. Faktycznie, spali w najlepsze. Podeszliśmy i próbowaliśmy ich obudzić. Nie byli aż tak pijani, więc nie stawiali oporu. Powoli wyprowadziliśmy ich z klubu. Na zewnątrz wciąż czekali skoczkowie.

- Nareszcie. Myślałem, że korzenie zapuszczę.
- Sorry stary, ale teraz w końcu możemy iść do hotelu.
Staraliśmy się podążać najszybciej, jak mogliśmy. Zdarzały się liczne upadki. Jutro będą niezłe siniaki i zadrapania. Prowadziłam dwójkę pod rękę. Dość mocno mną telepali. Chciałam już znaleźć się w swoim łóżku i pójść spać. Po co zgodziłam się pójść tam z nimi? Całe szczęście, że Janus nie widział, jak się demoralizują. Artur stracił równowagę i w trójkę wyrzuciliśmy się. Usłyszałam śmiechy prawie całej kadry. Zrezygnowana podniosłam się i ruszyłam zostawiając chłopaków samych. Prędko znaleźli się pomiędzy nami. Przechodnie patrzyli na nas, jak na wariatów. W sumie się nie dziwie. To, jak szliśmy, wołało o pomstę do nieba. Zajmowaliśmy cały chodnik i pół jezdni. Oby nie doszło do jakiegoś wypadku.
- Domen stój! - krzyknął brat biegnąc za nim. Młody potknął się o kamień i upadł prosto na twarz. Pomimo stanu nietrzeźwości wstał niemal natychmiast i zatrzymał się przy krzakach. Po odgłosach można się było domyśleć, że wymiotuje. Brunet przystanął obok niego i przytrzymywał mu głowę. Współczułam mu, bo od samego patrzenia z takiej odległości robiło się niedobrze. Zorientowałam się, że stoimy parę metrów od hotelu.

- Julia, zaprowadzisz go ze mną? - poprosił starszy Prevc.
- Pewnie.
Przeszliśmy na ostatnie piętro. Wyciągnęłam z kieszeni młodego klucz do pokoju i otworzyłam drzwi. Miał niezły bałagan. Ciuchy porozwalane w każdych zakątkach razem z jedzeniem, jakieś kolorowe kartki z napisami i wiele innych rzeczy. Myślałam, że to moi współlokatorzy są największymi bałaganiarzami. Każdy się myli. Uprzątnęłam łóżko, aby mógł się spokojnie położyć. Nadal znajdował się w swoim własnym świecie. Przykryliśmy go i postanowiliśmy zostać jeszcze chwilę, dopóki nie zaśnie. W pomieszczeniu panował okropny zaduch. Uchyliłam okno.
- Nieźle się urządził - odezwałam się.

- Pierwszy i ostatni raz pił przy mnie. On się nawalił gorzej niż ja w zeszłym tygodniu.
- Nie ma głowy do picia.
- Zgadzam się - westchnął - Chyba zasnął - zauważył. Zgasiliśmy światło i wyszliśmy - Niech ta noc nie wychodzi poza nasz krąg - spojrzał mi prosto w oczy.
- Spokojnie. Chłopacy zapewne nic nie będą pamiętać, a ja nie puszczę pary z ust.
- Dzięki. Tu mam pokój. Kolorowych snów.
- Wzajemnie.
Pożegnaliśmy się. Zapowiada się kolejna nieprzespana noc pełna wrażeń.
_____________________________________________________________________________

Już szósty. Dziękuję za tak dużą liczbę wyświetleń. Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba. Pamiętajcie, komentarze motywują ;)

Do napisania!

środa, 16 marca 2016

Rozdział V

- Wsiadajcie wszyscy, ja zaraz przyjdę - rzekł Goran i ulotnił się za autokarem. Wyjeżdżamy dzisiaj do Innsbrucka. Przed nami około piętnaście godzin jazdy. Zajęłam jedyne wolne miejsce, pomiędzy braćmi. Nie lubię wybierać się w tak długie podróże, ponieważ nie  umiem zbyt długo usiedzieć na miejscu. Muszę coś robić, nieważne co. Każdy czekał na to, aż Janus w końcu nadejdzie. Nie było go od ponad dwudziestu minut, a mieliśmy już dawno wyjechać. Po jakimś czasie wreszcie się pojawił.
- Przepraszam, że tak długo czekaliście. Kadra Japonii miała problemy techniczne i wszyscy im pomagaliśmy - usprawiedliwił się - No to co, ruszamy w drogę - klasnął w dłonie, na co kierowca odpalił silnik i wyjechaliśmy z parkingu. Panowała zupełna cisza. Każdy był czymś zajęty. Po ostatnich dniach spędzonych z nimi, nie sądziłam, że mogę doczekać takiej chwili. Oparłam głowę o siedzenie. Z plecaka wyciągnęłam swój pamiętnik. Rzadko coś zapisywałam, ale uznałam, że ostatnie wydarzenia warto było wpisać. Dużo się zmieniło. Zyskałam nowego przyjaciela, spełniam swoje marzenia i to z najlepszymi kumplami. Nigdy nie było lepiej. Mam nadzieję, że to wszystko będzie trwało jak najdłużej. Usłyszałam sygnał z Messengera. Wszyscy spojrzeliśmy na siebie i wzięliśmy telefony.
- Nie do mnie.
- Do mnie też nie.
- to mój - odezwał się Domen.
- Fajna tapeta - zauważyłam. Chłopak się uśmiechnął. Na wyświetlaczu był on i ja. Staliśmy pod skocznią i uśmiechaliśmy się od ucha do ucha.
- Przez dobrą godzinę pokazywał mi zdjęcia i pytał się, które ustawić. Sam nie mógł się zdecydować - zagadnął Peter.
- No bo sam przyznasz, miałem duży wybór.
- Faktycznie, trochę tych zdjęć narobiliśmy - wtrąciłam.
- Przynajmniej spędziliśmy miło czas.
- Zgadzam się. Teraz coś do mnie przyszło - odblokowałam ekran.

,,Siema młoda, jedziecie już?"

Nadawcą był oczywiście Jake. Odpisałam mu szybko.

,,Hej, jedziemy. Co tam słychać?"
,,Nic ciekawego tylko Billy zdał wszystkie egzaminy".
,,O, to pogratuluj mu ode mnie, a jak reszta?"
,,Pracują, śpią, imprezują i tak w kółko".
,,Czyli normalnie".
,,Tak. Będę już kończył, szef się czepia. Pa".


Schowałam urządzenie do kieszeni. Moje powieki mimowolnie się zamykały. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam...

- Przestań, bo się obudzi - usłyszałam przez sen.
- Jak będziesz się tak wydzierał, to na pewno.
- Moim zdaniem to zły pomysł.
Poczułam mrowienie na twarzy. Podrapałam się w tym miejscu. Drugi raz. Powoli otwierałam oczy. Ujrzałam chłopaków z długopisami w ręku. Uniosłam brwi do góry. Całe moje ręce były popisane. Zgadywałam, że twarz również.


- Czy wy naprawdę nie możecie dać spać człowiekowi? - powiedziałam zdenerwowana. Nie dostałam odpowiedzi. Postanowiłam ponownie się zdrzemnąć. Nie było mi to jednak dane. Anze uderzył mnie otwartą dłonią w głowę - Czego?
- Porób coś z nami, a nie.
- Co niby?
- Chociażby pograj w karty.
Przewróciłam oczami, ale ostatecznie się zgodziłam. Graliśmy w tysiąca w cztery osoby. Rozgrywka była dość zacięta. Ostatecznie wygrał Robert.

Niedługo potem dojechaliśmy na miejsce. Najpierw skierowaliśmy się odstawić i rozpakować cały sprzęt.
- Która godzina? - zapytałam.
- Dziesięć po dwunastej. Mamy jeszcze sporo czasu.
- Jakieś plany?
- Możemy iść pozwiedzać miasto - odparł Lanisek.
- Ja odpadam, pójdę się położyć.
- Na mnie też nie liczcie - odezwał się Jurij. Spojrzałam błagalnie na Petera.
- Ja muszę się mentalnie przygotować do konkursu - uśmiechnął się do mnie słabo. Kiwnęłam głową.
- A ja chętnie pójdę - zgłosił się Domen. Byłam mu wdzięczna. Nie będę skazana na samotne szwendanie się z tą grupą nieobliczalnych chłopaków. Ostatnie wyjście z nimi skończyło się na policji. Zostali zatrzymani za bójkę z kibolami. Nawet nie wiem, jak to się stało. Po prostu szliśmy sobie ze sklepu i nagle ktoś zaczął szamotać Kamila. Dla mnie to było śmieszne, ale dla pana Janusa niekoniecznie. Po powrocie z komisariatu strasznie na nich krzyczał. Powiedzieliśmy trenerowi, że wychodzimy. Z nieukrywaną niechęcią zgodził się.



Obeszliśmy wszystkie najciekawsze miejsca. Na sam koniec postanowiłam zrobić zdjęcie.
- No chłopacy, ustawcie się porządnie - poprosiłam.
- Kacper się cały czas pcha.
- Bo mnie zasłaniasz. Przesunąłbyś się trochę.
- Nie, ja wybrałem to miejsce. Znajdź sobie jakieś inne.
Wypuściłam głośno powietrze. Normalnie gorzej niż z dziećmi. Odłożyłam sprzęt na bok i podeszłam do nich sama ustalając im miejsca. Po dłuższej chwili w końcu mogłam cyknąć parę fotek. 
- Dobra daj, teraz ja zrobię zdjęcie, a ty idź się ustaw - podałam Anze aparat. Ustałam z tyłu. Każdy z nas zrobił głupie miny. Na końcu wyrzeźbiliśmy na ławce swoje inicjały. Kuba zaciął się podczas tej czynności. Jego niezdarność czasami rozbraja. Zgłodnieliśmy. W pobliżu znajdował się market. Postanowiliśmy sobie coś kupić. Ja wybrałam orzeszki, a reszta zgodnie chipsy. W samej kolejce czekaliśmy jakieś trzydzieści minut. Nie rozumiem, dlaczego w sklepach jest tyle tych kas, a tylko jedna jest otwarta. Oczywiście panie pracujące tam są tak zajęte chodzeniem, że nie mogłyby usiąść za kasą i zmniejszyć czas czekania klientów na swoją kolej. Wreszcie udało nam się wyjść. Zaczął padać śnieg. Był on bardzo gęsty i ledwo co widzieliśmy, dokąd idziemy. Parę razy zabłądziliśmy, ale po jakimś czasie udało nam się dotrzeć do hotelu. W recepcji czekały nasze bagaże. Zupełnie o nich zapomniałam. Odebraliśmy je oraz wzięliśmy klucze do pokoi. Okazało się, że mieszkamy na tym samym piętrze. Pożegnaliśmy się i poszliśmy rozpakowywać. Tym razem zajęłam pierwsze łóżko, bo Kamilowi nie odpowiadała struktura ściany. Czasami naprawdę się dziwię, że mogłam zaprzyjaźnić się z kimś takim, jak oni. Na samym początku naszej znajomości nienawidziłam ich. Za każdym razem, kiedy pojawiali się przy mnie, robili wszystko, żeby mi dopiec. Dopiero wspólny wf połączył nas węzłem przyjaźni. pokonaliśmy naszego wspólnego wroga i staliśmy się nierozłączni. Codziennie się odwiedzaliśmy, wychodziliśmy, uczyliśmy, graliśmy razem. Oczywiście zdarzały się kłótnie i to dosyć często, ale wystarczyła godzina i już byliśmy pogodzeni.
- Julia śpisz?
- Nie, a co?
- Masz może słuchawki, bo swoje popsułem?
- Pewnie - wyciągnęłam z szuflady poplątane ze sobą dwie pary słuchawek. Oddzieliłam je i podałam jedne chłopakowi.
- Dzięki wielkie. To dobranoc.
- Dobranoc.
Nigdy w życiu nie zamieniłabym takich przyjaciół na kogoś innego. Mogę im powiedzieć dosłownie wszystko i wiem, ze nie wyśmieją mnie ani nie wygadają pierwszej lepszej osobie. Staram się być taka sama w stosunku do nich. Są dla mnie jak najbliższa rodzina i chciałabym, aby pozostało tak do końca.
______________________________________________________________________________

Rozdział nie wyszedł tak jak go zaplanowałam, ale mam nadzieję, że nie jest taki zły i będzie się wam podobał :D

Do napisania! 




niedziela, 13 marca 2016

Rozdział IV

Przez całą noc nie mogłam spać. Kamil i Artur co chwila chodzili do łazienki robiąc przy tym wielki hałas. Przewalali krzesła, wpadali na ścianę i nie wiem co jeszcze. Kacper i Kuba nie trafili do łóżek i spali na podłodze. Nigdy więcej nie pozwolę im pić. Zapomniałam, że nastawiłam budzik i zadzwonił równo o 7:00.
- Matko jedyna, kobieto wyłącz to.
- Już, przepraszam.
- Chcesz nas zabić?
- A co ja takiego robię?
- Głowa pęka, a ty nam z budzikiem wyjeżdżasz?
- Trzeba było tyle nie pić.
- Nie wypiliśmy tak dużo. Nasi rodacy stawiali. Żal było przegapić taką okazję.
Pokręciłam głową z politowaniem. Typowy Polak.
- Jestem ciekawa, co powie Janus, jak was zobaczy.
- Co ma mówić, pił z nami.
- Co?
- No, zaprosiliśmy go. Facet nadaje się na imprezy, mówię ci.
- Wolę, żebyś mi nie opowiadał. Idę się przejść.

Poszłam na skocznię. Przyglądałam się przygotowaniom do jutrzejszych kwalifikacji. Mnóstwo ludzi stało na zeskoku. Z tej odległości nie widziałam dokładnie, co robią. Muzyka grała w najlepsze. Obok mnie przechodzili różni skoczkowie i ich trenerzy. Każdy zakątek tętnił życiem.
- Często zaczynają o tak wczesnej porze - powiedział ktoś za moimi plecami.
- Domen, ale mnie wystraszyłeś.
- Przepraszam Jak się spało?
- Szkoda gadać, przez chłopaków ledwo co oko zmrużyłam.
- Ja tak samo. Anze zaczął mi opowiadać różne historie ze swojego życia. Od niektórych aż się niedobrze robiło.
Zaśmiałam się. Chciałabym usłyszeć o czym on mówił. Myślałam, że oni są dość poważni. Od początku uważałam ich za takich.
- Wiesz, że trener był z nimi?
- Coś słyszałem, podobno on rozkręcił całą zabawę.
- Nie wyobrażam sobie tego.
- Ja też nie. Robisz zdjęcia? - zapytał zauważając w mojej dłoni aparat.
- Czasami, rano jest lepsze światło.
- Daj na chwilę - podałam mu sprzęt. Uruchomił go i zaczął mnie fotografować.
- Przestań - zasłoniłam obiektyw ręką.
- Dlaczego? Ładnie wychodzisz.

Zrobiliśmy sobie sesję świetnie się przy tym bawiąc. Niektóre nasze miny rozśmieszały do łez. Nim się obejrzeliśmy, nastało południe.
- Przypominam ci tylko, że przegrałeś zakład i musisz coś zrobić.
- Dobra, chodź.
Poszliśmy do hotelu. Weszliśmy do windy. Prevc nacisnął guzik z cyferką 7. Niestety, w pokoju nikogo nie zastaliśmy. Czyżby Peter był aż taki pijany, że nie wrócił na noc i chłopacy o nim zapomnieli? Nie, to niemożliwe. Postanowiliśmy pójść do kwater pozostałych zawodników. Tam również nikogo nie było. Nagle mnie oświeciło i udaliśmy się do mnie.
- Mówiłam, że tutaj będą - rzuciłam wchodząc.
- A my się zastanawialiśmy, gdzie was powiało.
- Najpierw na skocznie, potem szukaliśmy was.
Spojrzałam wymownie na Domena. On szybko usiadł niedaleko swojego brata i wpatrywał się w niego. Ewidentnie był speszony przez tak dużą ilość osób w pomieszczeniu. Przełknął ślinę, zamknął oczy i powiedział.
- Peter, muszę ci coś powiedzieć.
- Wal śmiało.
- No bo ten...mmm... Jakby to... Będę ojcem.
Zapadła grobowa cisza. Wszyscy patrzyli ze zdziwieniem na bruneta. Ja w środku płakałam ze śmiechu, ale próbowałam się opanować. Zasłoniłam twarz włosami. Pero podrapał się po głowie i zamyślił. Czekaliśmy, aż coś powie.
- Wcześnie zacząłeś. Jak ma na imię matka? Znam ją?
- To Julia - odparł nieśmiało. Zrobiłam wielkie oczy. Nie wierzę, że on to powiedział. W tej chwili chciałam go tylko zabić.
- Ładnie żeście zaczęli znajomość - zaśmiał się Kamil. Spuściłam głowę zażenowana tą sytuacją.
- Oni znają się ledwo ponad tydzień. Domen czy ty jesteś aż tak nieodpowiedzialny?
- Stary wiele osób tak robi. Młodzi są, dadzą radę z wychowywaniem dziecka.
- Ciekawe jak. On przez zimę będzie skakał. Dochodzą jeszcze treningi i letnie zawody.
Czułam, jak moje policzki robią się czerwone. Nigdy jeszcze nie znalazłam się w tak niekomfortowej sytuacji. Matko, co oni muszą sobie o mnie myśleć.
- Chyba najlepiej zrobimy, jak pójdziemy do Gorana.
Przestraszyłam się nie na żarty. Mam nadzieję, że Domen w odpowiednim czasie powie im, o co chodzi. Ta cisza coraz bardziej mnie przerażała. Na całe szczęście usłyszałam śmiech skoczka.
- Co jest w tym śmiesznego młody? - zapytał poddenerwowany brat.
- Tak tylko was wkręcałem, bo przegrałem zakład.
Ulżyło mi niesamowicie. Peter zrobił dość srogą minę, ale sam w końcu zaczął się śmiać. Artur szturchnął mnie ramieniem. Spojrzałam na niego.
- Ty kazałaś mu to powiedzieć - bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Cii - puściłam mu oczko śmiejąc się.
- Więcej mnie tak nie strasz brat.
- Jasne - poklepał go po ramieniu.

Niektórzy już się rozeszli, aby zatelefonować do rodzi, a Anze i młodszy Prevc zostali i grali razem z Kubą w grę. Ja w tym czasie odpisywałam na wiadomości. Tęskniłam za znajomymi ze szkoły i za odpałami na lekcjach. Moja klasa była wyjątkowa. W żadnej nie było tylu śmiesznych osób. Mimo to, jesteśmy najgrzeczniejsi w szkole. Usłyszałam pisk, który odbił się chwilowo na moim słuchu. Mój przyjaciel przegrywał trzema bramkami i nie mógł się z tym pogodzić. Jest bardzo drażliwy na punkcie przegranej w fifę. Pokręciłam głową na jego zachowanie i wróciłam do poprzedniej czynności. Zobaczyłam, że Jake jest dostępny. Postanowiłam do niego zadzwonić, bo dawno nie rozmawialiśmy. Odebrał niemal od razu.
- No siema, czemu się nie odzywałaś?
- Jakoś nie miałam za dużo wolnego czasu. Co tam słychać?

- Wszystko po staremu.


- Czy możecie gadać ciszej? Potrzebuję się skupić! - usłyszałam Billy'ego.
- Uczy się na egzaminy i jest wściekły na wszystko - wyjaśnił kuzyn.
- Rozumiem.
- Witaj Jake! - dosiadł się do mnie blondyn.
- Cześć stary, co robicie?
- Obecnie dwójka się ulotniła, a jeden amator próbuje wygrać mecz.
- Słyszałem to! Dla twojej wiadomości wygrywam! Anze nie jest taki dobry - wszyscy się zaśmialiśmy.

Gadałam z Wilsonem bardzo długo. Nawet Lanisek się dołączył. Okazało się, że mają podobne zainteresowania. Wymienili się numerami i umówili na spotkanie, kiedy sezon się skończy. W piątkę wyszliśmy na zewnątrz. Poszliśmy na spacer do lasu. Chłopacy, słysząc jakiś dziwny dźwięk, uciekli jak poparzeni. Ledwo ich dogoniliśmy. Zaczęło się ściemniać. Przeszliśmy do miasta skoczków, gdzie spotkaliśmy pana Janusa.
- Dobrze, że was widzę. Jutrzejszy trening przeniesiony jest na godzinę 13:00. Błagam, nie spóźnijcie się, zwłaszcza ty, Anze.
- Ja nigdy się nie spóźniam trenerze.
- Ostatnie przyszedłeś 20 minut po zakończeniu zebrania, które trwało godzinę - zauważył chłopak.  Lanisek wymierzył mu piorunujące spojrzenie.
- Radzę wam wracać do hotelu, bo robi się coraz zimniej.
Posłuchaliśmy go. W windzie nie mogliśmy się rozstać. Jeździliśmy z jednego piętra na drugie.
- Dobra, będziemy już szli, bo się winda w końcu zepsuje.
- Julia, powysyłałabyś mi dzisiejsze zdjęcia?
- Pewnie. 
Wymieniliśmy się numerami i pożegnaliśmy. Wzięłam aparat z szafki i podłączyłam do laptopa. Zgrałam wszystkie zdjęcia na niego, a potem na telefon. Wysłałam Domenowi wszystkie jego i nasze wspólne zdjęcia.

 ,,Wielkie dzięki. Fajnie się dzisiaj bawiłem".
,,Ja też. Idę spać. Dobranoc".
,,Do zobaczenia jutro".

Odłożyłam wszystko i zgasiłam lampkę. Ułożyłam się wygodnie i powoli usnęłam.
__________________________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wam się podoba :)
Do napisania!

poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział III

Pierwsze zawody sezonu 2015/16 właśnie się rozpoczęły. Sprawdziliśmy jeszcze, czy wszystko jest gotowe i razem z chłopakami udałam się do jednego z telewizorów, by obejrzeć całą rywalizację. Jako kibic byłam bardzo podekscytowana. Z wielką uwagą patrzyłam na każdego zawodnika. Rozpoznawałam większość. Przyszła kolej na Domena. Jak to miałam w zwyczaju, zacisnęłam ręce w pięści i kiedy chłopak wybijał się z progu, wypuściłam powietrze. Oddał dobry skok. Został po nim liderem i czuję, że pozostanie na miejscu przeznaczonym dla niego dość długo.

Czekaliśmy z niecierpliwością na to, aż na belce pojawi się Peter. Skoczył bardzo daleko. Po pierwszej serii zajmuje on drugie miejsce.
- Stary brawo. Jeszcze jeden dobry skok i masz szanse być pierwszy - poklepał go po ramieniu Kacper.
- Mam nadzieję, że się uda.
- Spoko brat, będziemy trzymać za ciebie kciuki.

Na górze pozostała dwójka najlepszych. Pero oddał skok na odległość 138m. Niestety, nie dał mu pozycji lidera. Przychodząc do nas, zauważyłam, że jest zdenerwowany.
- Spokojnie, następnym razem pójdzie ci lepiej - próbowali go pocieszyć.
- Niech ta zła passa w końcu minie - westchnął. Chciał wygrać ten konkurs żeby ludzie w końcu przestali nazywać go ,,wiecznie drugim" - A ty Domen jak?
- Super. Jestem zadowolony - odparł z uśmiechem. Faktycznie, jak na debiutującego, młodego skoczka sklasyfikował się na wysokim miejscu. Z pewnością jest on przyszłością słoweńskich skoków.
- Idziemy do pokoju w coś zagrać? - zaproponował Artur.
- Jasne - wszyscy zawodnicy przytaknęli.
- To ja pójdę jeszcze na dekoracje i zaraz do was przyjdę - odparł Prevc. Odmeldowaliśmy się u Janusa i poszliśmy do hotelu.
Najpierw grał Artur z Robertem. Rywalizacja była zacięta, ale ostatecznie zwyciężył Kranjec.
- My się będziemy już zbierać. Dobranoc wszystkim. Do zobaczenia jutro.
- Pa - pożegnaliśmy się.
- Fajni są co nie? - zagadnął Kuba.
- No, bardzo zabawni, mili ludzie - przyznał Kamil. Zapadła cisza. Podniosłam się z łóżka i zobaczyłam, że chłopacy zasnęli. Zmęczenie ich zmogło. Ja również poszłam w ich ślady.

                               *****************************************

- Jesteście nienormalni, słowo daję.
- Wcale nie, każdy czasami musi zrobić jakąś głupotę.
Mieliśmy czas wolny, więc poszliśmy pozwiedzać miasto. Chłopakom zachciało się jeść. Poszliśmy do sklepu. Ci oczywiście musieli coś odwalić, inaczej nie byliby sobą. Wybierając sobie bułki zaczęli nimi rzucać. Pracownicy widząc to, wyprosili nas niezbyt grzecznie.
- W sumie, naprawdę trochę przesadziliście. Ciekawe, co oni teraz zrobią z tymi bułkami - powiedział Domen. Zapomniałam, że on wybrał się z nami. Było mi go szkoda, bo z pewnością nie jest przyzwyczajony do takich sytuacji.
- Pozbierają i jeśli są głodni, to je zjedzą.
- Wracajmy już lepiej - pokiwałam głową.
Przez całą drogę wygłupialiśmy się, czym zwracaliśmy uwagę przechodniów. Jedni śmieli się z nas, a inni patrzyli z politowaniem.
- Jest dużo śniegu, porzucajmy się trochę - odezwał się Kuba. Przystaliśmy na jego propozycję. Podzieliliśmy się na dwie grupy i rozpoczęliśmy bitwę. Na początku rzucaliśmy małe śnieżki, stopniowo coraz większe, aż w końcu przeszliśmy do nacierania. Śmialiśmy się przez cały czas. Później dołączyła do nas reszta kadry. Wszyscy świetnie się bawiliśmy. Przemoknięci i przemarznięci udaliśmy się do pokoi przebrać się i wypić ciepłą herbatę. Wgramoliłam się pod kołdrę i wzięłam laptopa. Dawno nie sprawdzałam, co dzieje się w wirtualnym świecie. Twitter przepełniony był hashtagami o skokach. Każdy cieszył się ze zwycięstwa Daniela. Sprawdziłam Skype. Jake był dostępny. Zadzwoniłam do niego. Odebrał niemal natychmiast.
- Siema młoda, co tam? - zamiast kuzyna ujrzałam Luke'a.
- O hej, niedawno wróciliśmy z miasta i teraz siedzimy w pokoju. A jak u was?
- Śpią po imprezach. Ja jako jedyny nie piłem, bądź ze mnie dumna - uśmiechnął się szelmowsko.
- No jestem, jestem. Mieszkanie ucierpiało przez wasze biby?
- Nie jest tak źle, wystarczy posprzątać.
- To dobrze. Jak w pracy?
- Trochę cisną z terminami, a u ciebie?
- Wszystko okej. Nie mam aż tak dużo do roboty.
- Muszę kończyć, sąsiadka puka, hej - rozłączył się. Odłożyłam sprzęt na półkę.
- My spadamy. Jesteśmy umówieni z Anze do klubu.
- Wpuszczają tam niepełnoletnich? - uniosłam brwi do góry.
- Chłopak ma tam wtyki. To na razie, nie szalej nam tutaj.
Zostałam sama w tych czterech ścianach. Z dolnej szuflady wyciągnęłam książkę i powoli zaczęłam ją czytać. Mój ulubiony gatunek to książki przygodowe. Czytając je, zawsze chciałam przeżyć tą fabułę. Autorzy mają niesamowity styl pisania i niezwykłą wyobraźnię.  Usłyszałam pukanie. Zamknęłam książkę i powiedziałam krótkie ,,proszę". Drzwi się otworzyły i zobaczyłam Domena.
- Cześć, mogę wejść? - zapytał.
- Jasne, siadaj - wskazałam ręką na łóżko. Nie powiem, zdziwiła mnie jego obecność tutaj - A ty nie z chłopakami w klubie?
-  Chciałem pójść, nawet poprosiłem Laniska, aby załatwił mi wejście, ale Peter się nie zgodził.
- Starszy brat, rozumiem to.
- Traktuje mnie jak dziecko ze względu na to, że lubię oglądać kreskówki. Jakby sam ich nie oglądał.
Zaśmiałam się. Peter Prevc oglądający kreskówki. Chciałabym to zobaczyć.
- Chcesz się przejść na spacer? - zaproponował.
- W sumie, czemu nie - rzekłam po chwili zastanowienia.

Wybraliśmy się do parku. Zatrzymaliśmy się na moście i wpatrywaliśmy w płynący strumyk. Pogoda na szczęście dzisiaj dopisywała.
- Założysz się, że przeskoczę ten strumyk? - odezwał się chłopak. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. On tylko się uśmiechnął. 
- Dobra, a o co?
- Jeśli przegrasz, to powiesz chłopakom, że w rzeczywistości jesteś mężczyzną.
- Okej, ale jeżeli ty przegrasz, to pójdziesz do Petera i powiesz mu, że będziesz ojcem.
Spojrzał na mnie wielkimi oczami, ale przystał na propozycje. Obszedł most i oddalił się, aby wziąć rozbieg. Odetchnął głęboko, rozpędził się i skoczył. Zatrzymał się na ziemi, ale na jego nieszczęście zachwiał się i wpadł do wody. Nie mogłam opanować śmiechu. Widziałam jak chłopak mówi sam do siebie i stara się jakoś przypłynąć do brzegu. Nie mógł wydostać się na powierzchnię, bo nie był w stanie się podciągnąć.
- Ciepła woda? - nabijałam się.
- Może zamiast się śmiać, pomogłabyś mi? - powiedział lekko oburzony. Kiwnęłam głową i podeszłam bliżej. Złapał mnie za rękę i wciągnął mnie do strumyka.
- Jesteś wredny! - krzyknęłam w jego stronę. Teraz to on się śmiał. Szybko wyszłam, a Domen zaraz po mnie. Postanowiliśmy już wracać, ponieważ robiło się późno i chcieliśmy się osuszyć. Wychodząc z parku spotkaliśmy chłopaków. Stali pod klubem. Orientując się, że im się przyglądamy, podążali w naszym kierunku. Niezupełnie prosto.
- Nie za późno na chodzenie samemu po nieznanym mieście? - zapytał Jurij, któremu język plątał się dość mocno.
- Daj spokój, chcieli mieć choć odrobinę prywatności - Jaka puścił do nas oczko. Zza niego wyłonili się moi przyjaciele.

 - Ona jest zbyt nieśmiała na takie rzeczy panowie - rzekł Kacper trzymając pod rękę Anze, który już odleciał. Na ich widok zarechotałam, ale szybko ucichłam, kiedy zobaczyłam Petera. Jego wyraz twarzy mnie przerażał.


- A Domen to już w ogóle. Zachowuje się jak małe dziecko.
- Ej panowie, Polacy stawiają kolejkę - oznajmił Robert. Wszyscy, jak na komendę, ruszyli do Kranjca nie żegnając się z nami. Popatrzyliśmy jeszcze chwilę na nich i poszliśmy w dalszą drogę.

Młodszy z Prevców odprowadził mnie pod sam pokój.
- To do zobaczenia jutro rano.
- Pamiętaj, że przegrałeś zakład.
- W cale, że nie. Przeskoczyłem, tylko dopiero potem wpadłem.
- Ale jednak wpadłeś. A więc jutro udajemy się do Petera z piękną wiadomością.
- Niech ci będzie - wymamrotał.
- Dobranoc - przybiliśmy piątkę i weszłam do pomieszczenia. Jutro zapowiada się wyśmienity dzień.

 ________________________________________________________________________________________
 Witam ponownie! Mam nadzieję, że rozdział się podoba :)
 Jeśli przeczytałeś to pozostaw po sobie ślad, to bardzo motywuje!
 Do napisania!